Wzruszające historie po poronieniu – chmurka

Czerwiec. Ostatni tydzień przed moim ślubem. Dużo stresu i dopinanie wszystkiego na ostatni guzik. W którymś momencie zorientowałam się, że minął termin kiedy powinnam dostać miesiączkę. Zrobiłam test. Wyszedł pozytywny, ale z bardzo bladą kreseczką.

chmurka

Byłam szczęśliwa, ale i przerażona ślub i dziecko. Na własnym weselu nic nie piłam. Piłam wodę z kieliszka jako alkohol było za wcześnie by się dzielić z wszystkimi dobrą nowiną. W 7 tc poszłam do ginekologa. Serduszko biło, ale słabo, bo 80 razy na minutę.

Dostałam zwolnienie od pracy i leki na podtrzymanie. Bardzo się martwiłam. Zdążyłam pokochać swoją fasolę i bardzo jej pragnęłam. Wszyscy wkoło mówili mi, że będzie dobrze. Brałam leki, odpoczywałam nie mogło być inaczej.

Pamiętam słowa teściowej na dzień przed kolejną wizytą u ginekologa „śniła mi się moja mama to dobry znak, będzie dobrze”. Uwierzyłam jej. Naładowana dobrą energią, w super humorze poszłam na wizytę. Było to 29.07.

Usłyszałam, że serduszko nie bije. Nie mogłam w to uwierzyć. Świat mi się zawalił w jednej chwili. Płakałam na fotelu. Do dziś nie wiem jak dotarłam do domu. W domu przepłakałam z mężem wiele godzin. Następnego dnia udałam się do szpitala na wywołanie poronienia. Jeszcze na IP liczyłam na cud, na pomyłkę lekarza niestety cuda się nie zdarzają.

W szpitalu spędziłam tydzień. Mój organizm był odporny na leki a nie chciałam łyżeczkowania, więc mnie męczyli i męczyli. Poroniłam pod prysznicem. Pamiętam ucisk w brzuchu, pełno krwi, skrzepy i ten kawałek, który wiem, że był moim dzieckiem. Ciężko było się pozbierać z tego wszystkiego, poukładać na nowo.

Nie byłam już mamą. Miałam pusty brzuch, puste serce. Patrzyłam w niebo, gdzie moje dzieciątko lekkie jak chmurka tańczyło w obłokach i spoglądało na nas. Dzisiaj mam ponad 4 miesięczną, tęczową córeczkę, ale nigdy nie zapomnę, że straciłam swoje pierwsze dziecko.

Autor: Martyna

Moja miłość – moja historia po stracie

Ten dzień, gdy zobaczyłam dwie kreski. Byłam najszczęśliwszą osobą na planecie. Długo staraliśmy się z mężem o maleństwo. W pewnym momencie odpuściliśmy i udało się – test pozytywny. Jak każda kobieta w ciąży, umówiłam się na wizytę u lekarza i wraz z mężem widzieliśmy małe serduszko naszego maleństwa. To była cudowna chwila. Codziennie witałam się z maleństwem, wieczorami dotykałam brzucha i w myślach śpiewałam kołysanki. Okazało się, że narzeczona kuzyna męża też jest w ciąży i mamy podobny termin. Wspólne plany, spacery, zabawy.

moja miłość Czytaj dalej

Historia po poronieniu – moje aniołki

Blisko rok temu dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Cieszyłam się jak dziecko – staraliśmy się ponad rok i w końcu się udało. Bardzo ostrożnie podchodziliśmy do tematu – powiedzieliśmy bliskim koło 9 tygodnia.

Moje aniołki

Bardzo źle znosiłam tą ciążę – zupełnie inaczej w porównaniu do pierwszej, sprzed 3 lat. Byłam bardzo osłabiona, lockdown nie pomagał, córka 2,5 roku stwierdziła nawet, że nie będzie sypiać w dzień, bo jest jasno. Ginekolog stwierdziła, że taka ciąża – każda jest inna, a ja …nadpobudliwa. Byłam bardzo zaniepokojona. Przy wstawaniu niemal za każdym razem robiło mi się ciemno w oczach.

Zbliżałam się do końca pierwszego trymestru, wizytę miałam umówioną w Dniu Matki. Pamiętam tylko liście kołyszące się za oknem na wietrze i słowa lekarza: „ciąża nie rozwija się prawidłowo”. Postawiono diagnozę: puste jajo płodowe. Dostałam skierowanie do szpitala. Nie mogłam tego zrozumieć – chyba ciągle nie umiem. W 8 tc biło serducho, a teraz było pusto… Nawet teraz łzy płyną mi po policzkach. Tak bardzo je kochałam.

Do szpitala zgłosiłam się następnego dnia. Znowu ta sama diagnoza. Przed wejściem na oddział trzeba zrobić wymaz na Covid no i w końcu mnie przyjęli, 29.05.2020. Wywiad i zaczynamy działać. Dostaje 4 tabletki dopochwowo, żeby szybko ruszyło. Tylko, że nie ruszyło. Kolejnego dnia powtórka, i następnego również. Dziewczyna z łóżka obok oczy przecierała ze zdziwienia: moje poprzedniczki „ruszały” po dwóch pigułach i wychodziły do domu.

Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że innego finału nie będzie. Tęsknota za tym co miało nadejść i za rodziną w domu. W nocy zaczęłam krwawić. Następnego dnia wykonano łyżeczkowanie – w Dniu Dziecka.
Nie chciałam kojarzyć tych dni ze swoją stratą. W końcu mam jedno dziecko i to powinien być jej dzień.

Przyszedł październik a ja jak maniaczka myślałam o 15.10 – Dniu Dziecka Utraconego. To ten dzień miał być najsmutniejszy w roku. I był – chyba nawet bardziej niż zakładałam. Cała zasługa w siostrze mojego męża, która ogłosiła, że jest w ciąży – „jakoś w 4 tygodniu”. Miesiąc wcześniej też uraczyła nas podobną informacją, tylko po to żeby po dwóch dniach dać rodzinie cynk, że jednak nie. Chciałam ją rozszarpać …bo zabrała mi ten dzień. Wiem, że to brzmi głupio, bo nikt nie chce tego dnia kojarzyć, ale tak czułam.

Tydzień później sama zobaczyłam dwie kreski. Cieszyłam się, ale za nic w świecie nie chciałam nikomu mówić. Tym razem nie mówiłam też córce. Tylko ja i mąż mieliśmy okazję odrobinę się pocieszyć. W 7 tc zaczęłam krwawić. Przebieg już znałam – powtórka. Wizyta na SOR-ze. Znowu łyżeczkowanie. I znowu muszę czekać na kolejną próbę. W międzyczasie robię badania – okazuje się, że jestem okazem zdrowia. Fizycznie.

Moja psychika jest w milionie kawałków. I chyba piszę tutaj, bo nikt nie chce ze mną o tym rozmawiać. Czasami gadamy z mężem, powiedzieliśmy i wykrzyczeliśmy sobie już wszystko. Lubię te chwile, chociaż on nie czuje tego tak jak ja. Myślałam, że nie przeżyję świąt Bożego Narodzenia. Miałam termin przed świętami, później kolejna strata. Wokół tyle dziewczyn, którym się udało – dwie sąsiadki urodziły w moim grudniowym terminie. Ciężko mi patrzeć na te maluchy. A teraz widzę rosnący brzuch siostry męża. Ona też urodzi w „moim” terminie – w każdym razie w tym samym miesiącu – w czerwcu.

Czuję jakbym siedziała w jakiejś skorupie. Niby pracuje, funkcjonuje, ale raczej zakładam maskę, robię makijaż, podnoszę głowę i idę do przodu.

Napisanie tego trochę mnie kosztowało, w końcu tyle razy próbowałam, ale nigdy nie nacisnęłam „WYŚLIJ”. Dziękuję za tą możliwość.

P.S.
Kocham Was moje aniołki :*

Autor: Monika

Kochałam go…wzruszająca historia po poronieniu

To był 23TC. Komplikacje zaczęły się w grudniu 2020. Trafiłam do szpitala z silnym krwotokiem. Na miejscu okazało się, że z krwią odchodzą mi wody płodowe. Tak bardzo się bałam, modliłam żebyśmy mogli być w domu, przecież czekała siostra.
Kochałam go
.
Mijały tygodnie walk…. Leżenia i poczucia bezsilności, bo co więcej mogłam zrobić.  Ale z dnia na dzień było coraz gorzej. 2.3.2020 usłyszałam od lekarzy, że to  będzie dziś …
Dziś go urodzisz. Prosiłam, błagałam o ratowanie mojego synka Aleksandra, ale nikt mnie nie słuchał . Był za mały, aby móc żyć, choć jego serduszko biło dla mamy 10 minut. Nie miał siły abym usłyszała pierwszy krzyk.
.
.Ale to było najpiękniejsze bicie serduszka jakie słyszałam. Syn urodził się 3.3.2020. Dziś zamiast cieszyć się urodzinami to płacze a jedyne co mogę zrobić ? To, zapalić mu świeczkę. Bardzo go kocham i czuję jego obecność.
Dziękuję bardzo rodzinie za wsparcie zwłaszcza siostrze.

ii

Autor: Mama synka z skrzydełkami

Mój aniołek – wzruszające historie po poronieniu

Kilka tygodni temu dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Na początku byłam załamana, mam dopiero 20 lat a z ojcem dziecka nie układało mi się ostatnio najlepiej.

kobiety po poronieniu i ich historie

Myślałam nawet nad aborcją. Ten pomysł w szczególności najbardziej podobał się mojemu chłopakowi. Jednak ja zdecydowałam, że urodzę. Wszystko było okej. Byłam u ginekologa i zaczęłam się bardzo cieszyć i kochać mojego aniołka. Niestety dzisiaj na 2 wizycie u ginekologa usłyszałam straszną wiadomość. „Przykro mi ale nie ma tętna, wypisze Pani skierowanie do szpitala”.

Byłam w szoku, miałam nadzieję że to pomyłka

Od razu poszłam do szpitala – poszłam tak jak stałam, bez rzeczy. Tam zrobili mi USG i potwierdzili ciążę obumarłą. Jestem kompletnie załamana. Ciąża nie była planowana i była na początku problemem, ale teraz nie wyobrażam sobie życia bez mojego malutkiego aniołka. Nigdy nie czułam się gorzej. Ta strata jest nie do opisania. Czuję się ,jakby ktoś rozerwał mi serce na strzępy. Tak bardzo żałuję, że choć przez chwilę myślałam nad usunięciem mojego skarba. Teraz on nie żyje, a mi jest tak strasznie przykro. W tym momencie widzę, że dziecko to wspaniały dar, którego ja nie doceniałam, anie problem, wpadka.

Mój aniołek miał 10 tygodni. Kocham go i już zawsze bardzo będę to kochać.

Autor: Bożena